- Źle się czuję, mamusiu. - Rzekła dziewczynka, przychodząc do pokoju rodziców. Stała nad ich łóżkiem z pluszowym misiem w ręku.
Mama podniosła się leniwie z łóżka, włączyła nocną lampkę, stojącą na szafce i uśmiechnęła łagodnie do swej córki. Wyciągnęła do niej rękę i położyła na czole. Pogodny cień na twarzy kobiety od razu zniknął.
- Thomas? - Odwróciła się do śpiącego męża i złapała go za ramię. - Thomas, Villemo ma wysoką gorączkę.
Mężczyzna mruknął coś bliżej nieokreślonego przez sen i nawet na nie nie spojrzał.
- Thomas... - Powtórzyła kobieta, szarpiąc go za górę pidżamy.
Dziecko wypuściło pluszowego misia z rąk, a później padło na kolana, tuż pod łóżkiem. Kobieta wydała z siebie głuchy okrzyk, zrywając się z posłania i chwytając córkę w ostatniej chwili, by zapobiec uderzeniu w głowę.
- Dzwoń po pogotowie, szybko! - Dopiero te słowa obudziły ojca, który podniósł się niemrawo, zmarszczył czoło i od razu chwycił telefon, znajdujący się pod poduszką.
Sale w prywatnym szpitalu były kolorowe. Nie straszyły przerażającą bielą ścian. W placówce nie było niemiłych pielęgniarek, które ciągnęły za włosy. Nie było też lekarzy, którzy przychodzili na obchód tylko po to, by mruknąć coś niezrozumiałego pod nosem. Wszystko było... Idealne. Perfekcyjne. Ciepłe, miłe i kochane, choć w powietrzu czuło się śmierć, która zbliżała się wielkimi krokami.
Tak jak na innych dzieciach, tak też na Villemo został wydany wyrok- umrze niedługo. Jeszcze chwila, moment. Rodzice zdążyli się z nią pożegnać i oczekiwali najgorszego, gdy nagle po najgorszej nocy w życiu rodziny Cartwright ich córka cudownie ozdrowiała.
Nie było żadnych fajerwerków, nie było wybuchów i czegoś, co sprawiłoby, że zabiłaby mnóstwo ludzi. Po prostu czuła się inaczej. Miała wrażenie, że świat, który ją otacza nie jest już taki obcy jak przedtem. Wtedy wstała z łóżka, skierowała swoje korki w różowych kapciach do świetlicy i usiadła przy pianinie, by zagrać najtrudniejsze kompozycje, których normalny człowiek uczyłby się bardzo, bardzo długo.
Villemo zeszła po schodach, słysząc głos swojego ojca. Nie chciała wchodzić do kuchni. Usiadła na ostatnim stopniu, opierając się policzkiem o bandę. Stąd miała idealny widok na pomieszczenie, w którym odbywała się dyskusja jej rodziców.
- Ona nie jest na to gotowa Thomas. To jeszcze dziecko. Ma dopiero dziesięć lat. - Zaraz, chwila, czy mama płakała? Głos jej drżał, łamał się przy każdym kolejnym słowie.
- Przestań. Zamknij jadaczkę. I nie rycz, to ci nic nie da. - Ojciec syczał niczym jadowity wąż, mamrocząc zdania przez zaciśnięte zęby. - Villemo ze mną jedzie i koniec. Zacznie treningi jak tylko wylądujemy w Idaho. Pomoże innym SSP. Musi być przy mnie. Tu nie będzie bezpieczna. Musi być blisko rządu.
Matka jęknęła głośno, ale zaraz została uciszona przez starego.
- A co, jeżeli przytrafi jej się to samo? Nie pomyślałeś o tym? Co jeżeli ona kiedyś się stanie taka, jak reszta? - Dopytywała, wpatrując się w jego twarz błagalnym wzrokiem. - Narażasz ją na wielkie niebezpieczeństwo. To tylko dziecko.
Nastała długa, gorzka cisza.
- Wtedy... - Zaczął Thomas - ...Wtedy są dwa rozwiązania. Albo Rząd zacznie ją leczyć i robić na niej badania, jak na reszcie, albo wykorzystamy jej potencjał, trzymając w złotej klatce.
I.
- Boże, Thomas... To chyba już... - Zupełnie niespodziewanie, siedząc przy stole z resztą rodziny, Jackie napadły skurcze. Ściągnęła biały obrus ze stołu, wydając z siebie głuchy okrzyk, po którym odeszły jej wody płodowe. Przerażone miny dziadków i babć, głośne przekleństwo, które wyraziło niezadowolenie ojca, niemalże mdlejąca matka Jackie, wujek podnoszący się z krzesła, by łosoś nie spadł mu na spodnie. Wszystko działo się tak szybko...
Po dwunastu godzinach, dnia 18 listopada 2016 roku w szpitalu w Nowym Yorku, na świat przychodzi Villemo Cartwright- pierwsze i ostatnie dziecko Jackie i Thomasa.
II.
- Tato, popatrz, narysowałam wróżkę! - Krzyknęła Villemo, która właśnie ściskała kartkę w piąstce, wyciągniętej w stronę ojca.
Szczerzyła się uroczo, przechylając na krześle to do przodu, to do tyłu i majtała małą rączką, żeby rodziciel zwrócił na nią uwagę.
- Córko, przerwa już dawno się skończyła. Musisz wrócić do nauki. - Ojciec nawet na nią nie spojrzał. Poprawił jedynie okulary na swoim nosie, a następnie zaczął segregować papiery na stole.
- Ale tato, wróżka... - Powtórzyła smutno, opuszczając rączkę w dół i patrząc na swoje dzieło.
- Villemo. Nie będę powtarzał. - Dopiero teraz na nią spojrzał, posyłając wzrok pełen nienawiści.
Dziecko pokiwało głową ze zrozumieniem, odłożyło kolorowe kredki i poszło wolnym krokiem do swojego pokoju, by znowu usiąść do pianina. A przecież tak bardzo bolały ją paluszki...
III.
Dziesięciolatka weszła do mieszkania w Idaho wspólnie z tatą. Ojciec rzucił torby na podłogę, a następnie przeszedł się po salonie, rozglądając uważnie i kiwając przy tym głową. Wreszcie spojrzał na swoją córkę, która ciągle płakała.
- Od jutra zaczynasz treningi. Na końcu korytarza jest twój tymczasowy pokój. Idź się wykąp i spać. - Powiedział hardym głosem, mierząc dziewczynkę srogim wzrokiem.
- Tato, a gdzie mama? Kiedy do nas przyjedzie? - Gorzko zapłakała, przyciskając pluszowego misia do piersi. Nie docierały do niej polecenia ojca. Bardzo tęskniła za domem.
- Może jutro. Może za tydzień. Nie wiem. - Rzucił niedbale, podchodząc do córki, chwytając ją za ramiona i idąc w stronę łazienki. Kiedy zamknął za nim drzwi, westchnął gorzko, kręcąc przy tym głową. - A może nigdy. - Rzucił sam do siebie, mając pewność, że córka go już nie usłyszy.
IV.
- Popatrz, narysowałem twój plan dnia. O piątej rano wstajesz. Jedziemy na trening. Dwie godziny na siłowni. Potem o dziewiątej jesz śniadanie. Dziewiąta dwadzieścia- przychodzi do ciebie pan Morrison, będzie cię uczył języka angielskiego, matematyki i przyrody. Potem o dwunastej jesz śniadanie. Dwunasta trzydzieści masz godzinną lekcję pianina z panią Yi, po pianinie wracasz na trening, więc kończysz o dziewiętnastej. Wracasz do pokoju, masz czas wolny, możesz pobawić się z dziećmi. Idziesz spać. - Ojciec tłumaczył zbyt szybko, zbyt chaotycznie i nawet kolorowe obrazki przeszkadzały w spokojnym ułożeniu sobie wszystkiego w głowie.
Villemo się rozpłakała, a ojciec powtarzał plan dnia dopóki dziewczynka nie pokiwała głową na znak, że rozumie.
V.
- Ile masz lat?! - Wrzasnął trzydziestolatek, nachylając się nad leżącym na ziemi dzieckiem.
- Trz-trzynaście... - Wymamrotała, starając się podnieść w górę, ale nie mogła. Starała się, zaciskała oczy, pięści, szczękę, ale nie miała siły. Zwymiotowała na podłogę, prosto na buty swojego trenera.
- Kurwa mać... - Warknął mężczyzna, a następnie dał dziewczynce kopniaka w brzuch.
Vill jęknęła, zwijając się w kłębek. Zaczęła płakać.
- Nie jesteś już dzieckiem. Musisz wspierać Rząd. Weź się w garść. - Wysyczał, kucając przy niej i łapiąc ją za włosy. - Patrz na mnie! - Wrzasnął.
Do pomieszczenia wszedł Thomas.
- Zostaw ją. Wystarczy na dziś. - Rzucił, podchodząc do leżącej córki na ziemi. -Mój kwiatuszku. - Villemo drgnęła, gdy poczuła dłoń ojca na swojej głowie.